środa, 23 maja 2012

"A więc straciłeś zaufanie?"


Rozdział 2
"Awięc straciłeś zaufanie?"



Draco zatrzasnął drzwi wagonu ślizgonów i stanął na przeciwko mnie.Wpatrywał się w moją osobę swoimi jasnymi oczami, z ufnością i determinacją. Nie odezwał się ani słowem; ja również. Wolałam żeby to on zaczął. Sama nie wiedziałabym co powiedzieć. Kiedy siedziałam w samotności, za wszelką cenę próbowałam sobie wmówić, że nie żywię do niego żadnych uczuć. Że jest mi obojętny. Niestety wystarczyło bym spędziła chociaż sekundę w jego towarzystwie - docierała do mnie prawda. Kochałam go - całym sercem i całą duszą. To co czułam do Lucasa nie mogło się równać z uczuciami, którymi darzyłam Malfoya.
Ale on nie mógł tego wiedzieć. Jeżeli chciał odzyskać to, co między nami było musiał się bardziej postarać. Chciałam, żeby udowodnił, że mu zależy. Musiał wiedzieć co się stanie, jeżeli znowu mnie opuści. Wtedy nie będzie odwrotu. Nie będzie już 'nas', nie ważne ile by o to prosił.
- Chcesz porozmawiać, czy chciałeś tylko popatrzeć? - zapytałam. Cisza za bardzo mi ciążyła. 
- Joy.. ile jeszcze będę musiał czekać, aż zrozumiesz co do ciebie czuję? - zapytał ze smutkiem w głosie. 
- Tyle ile będzie trzeba. Mówiłam ci już. Nie możesz tak po prostu wrócić i udawać, że nic się nie stało. Na prawdę oczekiwałeś, że będę na ciebie czekać z otwartymi ramionami? - zapytałam odwracając wzrok. 
Gdyby nie moja duma i honor.. czekałabym. 
- Daj mi jeszcze jedną szansę. Wytłumaczę ci wszystko. Miałem powód. Nie uciekłem. Odszedłem, bo musiałem. Nie dlatego, że chciałem..- szepnął odszukując mój wzrok. Zmusił mnie tym, bym na niego spojrzała.
- Jaki? - w głębi duszy modliłam się, by powiedział w końcu o co chodzi. Za każdym razem, gdy próbował nakłonić mnie do tego byśmy znów byli parą, zaczynał od tego zdania. Zawsze mówił, że wszystko mi wytłumaczy i że wcale tego nie chciał. Chłopak chyba nie zdawał sobie sprawy, że tak na prawdę cały czas na to czekam. Aż wszystko wyjaśni, przeprosi po raz setny i znów, jak dawniej, będę mogła się do niego przytulić. 
- To dłuższa historia. Daj mi szansę, wszystko ci opowiem.
- Powtarzasz się. - powiedziałam z przekąsem. Zrobił krok do przodu. No dalej, wytłumacz to od razu.. teraz jest ten czas, powtarzałam w myślach.
- Proszę.. - jęknął. Wyjrzałam przez okno.
- Jesteśmy prawie na miejscu. Nie mamy na tyle czasu. Kiedy indziej. -dlaczego on nie potrafi czytać mi w myślach? Zaraz, nie. To raczej dobrze, że nie potrafi w nich czytać. Niech się jeszcze trochę pomęczy. Zobaczymy jak bardzo mu zależy. 
Nie wiem skąd nagle wzięła mi się ta chęć do męczenia go. Nie, nie. To raczej nie tak, że tego chciałam. W cale tego nie chciałam, o nie! To co on przeżywał w chwilach odtrącania go przez moją skromną osobę, działało również na mnie. Bolało.
Do tej pory tego nie zauważyłam.. To cholernie bolało. Ale musiałam to zrobić. Musiałam, inaczej moja godność zostałaby zmieszana z błotem. 
- Poczekaj chwilę. Jedną chwilę. Chyba nie proszę o tak wiele? - zapytał z nadzieją. Kiwnęłam lekko głową. Chłopak westchnął i wyrzucił z siebie: - Czy ty straciłaś do mnie zaufanie? 
Oczywiście, że nie! Nikomu jeszcze nie ufam tak bardzo... Po za tym - zawsze i wciąż wierzę tobie i wierzę w ciebie! Nigdy nie przestałam i nie przestanę! -pomyślałam. Ale zamiast tego powiedziałam tylko:
- To trudne pytanie. - ze spokojem odwróciłam się w kierunku wejścia do wagonu gryfonów. Usłyszałam jeszcze jak woła moje imię, gdy zamykałam drzwi. 
Oddychałam głęboko, ale nierówno. Nawet nie zauważyłam, że zaczęłam się trząść z nadmiaru emocji. Albo z nadmiaru ukrywania emocji. Musiałam w jakiś sposób odreagować. Ale nie mogłam przecież tak po prostu zacząć się wydzierać w pociągu. Przecież nie byłam tam sama. Stanęłam z boku i zamknęłam oczy. W myślach zaczęłam liczyć do dziesięciu. Słyszałam pogłoskę, że to pomaga się uspokoić. 
Jeden...
Zdenerwowana zacisnęłam dłonie w pięści. Przygryzłam dolną wargę tak mocno, że syknęłam z bólu. W głowie kłębiły mi się czarne myśli, które pojawiły się znikąd. Co jeżeli karzesz mu czekać za długo? Może stwierdzi, że nie jesteś tego warta i wróci do Rocky.
Dwa...
Oparłam się o ścianę i lekko uderzyłam o nią głową, próbując wybić z niej głupie, zbędne wymysły. To się nie stanie. Nie może. Mówił, że mu zależy, że będzie na ciebie czekał, ile tylko będzie trzeba.. Gorzej jeżeli kłamał.
Trzy...
W końcu byłby do tego zdolny, czyż nie? A może i nie. Daj spokój, znasz go dobrze, jest kłamliwy wobec obcych, ale ciebie nie okłamał ani razu. Kącik moich ust uniósł się w delikatnym uśmiechu. Skąd ci to w ogóle do głowy przyszło? 
Cztery...
Strach, który nagle się pojawił opuścił moje ciało w mgnieniu oka. To liczenie rzeczywiście zaczynało działać. Do tego zaczęłam w końcu myśleć racjonalnie. Powoli ogarniał mnie spokój. Udało mi się sobie wytłumaczyć, że wszystko co mówił Draco musi być prawdą. Z naciskiem na 'musi'. 
Ktoś dotknął mojego ramienia, ale mnie to nie obchodziło. Nie chciałam z nikim rozmawiać, potrzebowałam spokoju. 
Pięć...
Nieznajoma mi osoba nie dała za wygraną. Potrząsnęła mną lekko, zmuszając tym samym do otworzenia oczu i zaprzestania 'kuracji'. Przede mną stała Hermiona, wlepiając we mnie swoje duże oczy zapytała:
- Dobrze się czujesz? 
- Jeszcze nie oszalałam. - odpowiedziałam po cichu. 
- Szukałam cię. - zaczęła spokojnie. Chyba widziała, że jestem nieco roztrzepana, ponieważ złapała mnie za ramiona i zaczęła prowadzić do naszego przedziału. 
- Niestety znalazłaś. - szepnęłam. Miałam nadzieję, że nie usłyszy. Prychnęła w odpowiedzi. 
- Chciałam cię przeprosić. Nie chciałam na ciebie tak naskoczyć. Czasem zapominam, że..
- Że nie jestem gryfonem? - wpadłam jej w słowo. 
Ta myśl często nade mną krążyła. Przypominała mi, że jestem zupełnie inna niż mi się niegdyś wydawało. Pamiętałam pierwszy dzień w Hogwarcie jakby to było zaledwie kilka dni wcześniej. Przyszłam do Szkoły Magii i Czarodziejstwa z nadzieją, że dostanę się do Gryffindoru. Z nadzieją, że trafię do Domu pełnego sympatii i pozytywnych uczuć. Szkoda, że jak zwykle nic nie poszło po mojej myśli..

Podekscytowana i przestraszona przecisnęłam się przez tłum dzieciaków z mojego rocznika. Wszyscy rozglądali się dookoła z wyrazami podziwu na twarzach. Osobiście - próbowałam panować nad emocjami. Nie chciałam by ludzie ze starszych klas mieli mnie za dziwaka, który szczerzy się na widok latającej świeczki. 
Ale musisz przyznać, że to odjechany bajer, zaśmiałam się w duchu.
Stanęłam w pierwszym rzędzie i dopiero wtedy idąc w ślady rówieśników rozejrzałam się dokładnie po sali, w której nas zebrano. Staliśmy przed wejściem do Wielkiej Sali, na której pewnie czekali już wszyscy uczniowie ze starszych klas i ich nauczyciele. Profesor McGonagall, która oprowadzała nas po Hogwarcie zniknęła za drzwiami nakazując nam uprzednio milczenie i spokój. Nagle po grupie pierwszaków przebiegł cichy szmer. Jak się po chwili okazało, wszyscy zaczęli komentować zachowanie pewnej dwójki chłopaków, którzy, nie minął jeszcze pierwszy dzień, a już się kłócili. Wdawać się w sprzeczki podczas pierwszego dnia szkoły? Przebiegłam wzrokiem po zebranych dookoła nieznajomych (oraz ludzi, których wcześniej udało mi się poznać). Po środku kółka, które się wokół nich zebrało, stał niski czarnowłosy chłopak w okularach. Był odwrócony tyłem, nie widziałam jego twarzy, więc ciężko było mi go rozpoznać. 
Kilkoro uczniów widziałam już wcześniej. Na przykład Pancy Parkinson. Mieszkałam kiedyś niedaleko niej. Okropna dziewczynka, nigdy jej nie lubiłam. Flora Carrow, była równie dziwna co jej siostra bliźniaczka. Ron Weasley - nasi rodzice się znają. Niestety, nie za bardzo za sobą przepadają. Co prawda my, jako ich dzieci mieliśmy nic nie zauważyć, dlatego starali się być niebywale mili i sympatyczni w swoim towarzystwie. Szkoda, że nigdy im się to nie udawało. Przynajmniej nigdy nie udało się mojej mamie. Z Ronaldem rozmawiałam w życiu dwa razy. Nie potrafiłam sobie nawet przypomnieć o czym. 
Sprzeczka wciąż trwała. Drugi chłopak, o jasnych włosach i ładnych, dużych oczach, patrzył na ciemnowłosego z niedowierzaniem i brakiem sympatii. Wsłuchałam się w odpowiedź tego drugiego. 
- Dzięki, ale ja sam zdecyduje kto jest lepszy. - warknął chłopiec w okularach. Ciekawe o co dokładnie chodziło. Blondyn syknął i odwrócił się do niego tyłem. Stwierdziłam, że nie mam tam czego szukać. 
Cofnęłam się więc o kilka kroków do tyłu. Nie chciałam wchodzić do Wielkiej Sali jako jedna z pierwszych. To za bardzo mnie przerażało. 
Zrobiłam jeszcze kilka kroków, czego od razu pożałowałam. Z impetem wpadłam na dziewczynę stojącą tuż za mną. Rudowłosa upadła na ziemię i syknęła z bólu. Ze strachu zasłoniłam usta dłonią.
- Przepraszam! - powiedziałam szybko wyciągając ku niej rękę. Skorzystała z mojej pomocy i podniosła się do pionu. - Wybacz, nie chciałam. - jęknęłam. Dziewczyna otrzepawszy swoją szatę, spojrzała wreszcie w moją stronę. 
- Nic się nie stało. Jeszcze żyję. - zaśmiała się perliście. Uśmiechnęłam się. Może wreszcie poznałam odpowiednią osobę?A raczej wreszcie wpadłam na odpowiednią osobę, i to dosłownie. Dziewczynę, z którą będę mogła normalnie porozmawiać, pomyślałam. -  Jestem Hermiona Granger. - podała mi rękę. Uścisnęłam ją bez wahania.
- Jocelyn Walker, miło poznać. 

- Dobrze wiesz, że nie o tym mówiłam. To, że jesteś w Slitherinie nie ma dla nas najmniejszego znaczenia. Lubimy cię tak samo, jak przed przydziałem Tiary. - uśmiechnęła się do mnie. Zatrzymałam się nagle. Hermiona nie wyhamowała i wpadła na mnie, o mało nie przewracając mnie na ziemię. Podtrzymała mnie za ramię i przyjrzała mi się uważnie.
Spojrzałam przez okno. Na zewnątrz było ciemno i ponuro. Dobrze przewidziałam, a przynajmniej w połowie. Za chwilę miało zacząć padać, ale niestety mój humor popsuł się wraz z zobaczeniem twarzy Parkinson. 
Nie do końca kontaktowałam z rzeczywistością. Czułam się trochę jakby ktoś dopiero obudził mnie z bardzo, bardzo długiego i mocnego snu. Hermiona zignorowała to i zaczęła mówić:
- Chciałam powiedzieć, że czasem zapominam co było między tobą i Draco. Dobrze cię znam i wiem, że wcale o nim nie zapomniałaś.Ale nam także nie wypadło to z głowy. Chłopak popełnił wiele błędów. Nikt nie jest doskonały, to zrozumiałe. Tylko, że niektóre jego potknięcia kosztowały ciebie wiele łez. - złapała mnie za ramię. - Wiem to, w końcu wypłakiwałaś je na moim ramieniu. - szepnęła odszukując mój wzrok. Po moim policzku spłynęła pojedyncza łza. Otarłam ją rękawem szaty i nim Hermiona zdążyła coś dopowiedzieć, pociągnęłam ją w stronę naszego przedziału. 
Usiadłam obok Harry'ego, który zaciekle o czymś dyskutował z Ronem. Hermiona od razu dołączyła się do rozmowy. Nie wiedziałam o czym mówili, ale w ogóle mnie to nie interesowało. Wolałam zatopić się we wspomnieniach i dojść wreszcie, dlaczego nie noszę na sobie czerwono-złotych barw. Czasem jestem wdzięczna Tiarze za to, gdzie mnie posłała. Dzięki temu, że jestem ślizgonem wiele się nauczyłam. Jestem dużo twardsza, niż byłam i nie przejmuję się byle czym. Przy najmniej na ogół. To nie zmieniało jednak faktu, że zawsze chciałam być na miejscu moich przyjaciół. Między gryfonami zawsze panowała ciepła i przyjazna atmosfera. Czasem mitego brakowało. Nawet opowiadając o swoim do mu nie mogłam poszczycić się cudowną, rodzinną atmosferką. A szkoda.
Każdy wyczytany z listy kolejno siadał na stołku ustawionym na froncie sali, tuż przed stołem nauczycielskim. Profesor McGonagall wkładała zdenerwowanym uczniom stary kapelusz na głowę. Jak się po chwili zorientowałam, była to Tiara Przydziału, która wnioskując z cech charakterów, marzeń, ambicji i tym podobnych, przydzielała dzieciaki do odpowiedniego Domu w Hogwarcie. Mama często opowiadała mi o tym przed snem. Mówiła, że to gdzie mnie przydzieli nie ma znaczenia. Mówiła, że najważniejsze jest to, bym zawsze była dumna z tego kim jestem. Ale ja miałam swoje własne zdanie na ten temat. Z opowieści matki wiele się nauczyłam o poszczególnych Domach. Wiedziałam jedno - chciałam być gryfonem. Przyszłam do tej szkoły z nadzieją, że dostanę się do Gryffindoru. Że z dumą będę prezentować jego barwy. Niczyje inne.
Ryk na sali przerwał moje przemyślenia. To gryfoni, którzy cieszyli się z kolejnego czarodzieja przydzielonego do ich Domu. Ron nie miał się czego bać. Cała jego rodzina od wieków należała do Gryffindoru, nie dziwne było, że on także tam trafił. Spojrzałam na Hermione. Zdenerwowana bawiła się kosmykiem rudawych, kręconych włosów. Z tego co zrozumiałam podczas naszej rozmowy, dziewczyna za wszelką cenę chciała uniknąć przydzielenia do Slitherinu. 
Gdy McGonagall wyczytała jej imię, usiadła na stołku i czekała na werdykt. Niemal czułam jak rośnie napięcie w sali. Znów zapadła kilkusekundowa cisza, którą przerwał charczący głos Tiary Przydziału. Nie zastanawiała się długo.
- Gryffindor! - ryknęła po chwili.
Hermiona wymieniła uścisk dłoni z profesorką i zręcznie zeszła z siedzenia. Uśmiech nie schodził z jej twarzy. Wiedziałam, że była z siebie dumna. Wyglądała jakby miała pęknąć z radości. Spojrzała w moją stronę i posłała mi pokrzepiający uśmiech. Nadeszła bowiem moja kolej. Wdrapałam się na stołek po czym McGonagall włożyła mi Tiarę na głowę. Czekałam ze zniecierpliwieniem, aż zacznie mówić.
Uhmmm... - zaczęła Tiara, niemal podskoczyłam na dźwięk jej głosu. Zupełnie czym innym było oglądanie, jak przydziela kogoś do odpowiedniego Domu, a zupełnie inaczej było robić za przydzielanego. - Dziewczyna z wielkimi ambicjami, niebywale inteligenta. Uczuciowa, z wredną stroną charakteru. Nieco zagubiona. Z pewnością czeka ją świetlana przyszłość. Wielki potencjał, och tak. Czysta krew i jakże wielka moc płynąca wraz z krwią w jej żyłach. Ciężki wybór, ciężki.. - mówiła spokojnie, bardziej do siebie, niż do mnie. Trochę jakby się wahała. Wstrzymałam oddech, czekając na ostatnie, najważniejsze słowo. - SLYTHERIN! - ryknęła po chwili. 
Rozległy się gromkie brawa. Niechętnie zeskoczyłam ze stołka i po uściśnięciu dłoni profesor McGonagall, skierowałam się do stołu ślizgonów z opuszczoną głową. Moje oczy zaszły łzami. Nie chciałam by ktokolwiek to widział. Przełknęłam gulę, która znikąd pojawiła się w moim gardle i dopiero, gdy upewniłam się, że łzy całkowicie wyschły podniosłam wzrok. Usiadłam na pustym miejscu rozglądając się dookoła. Zatrzymałam wzrok na Hermionie, która spoglądała zdumiona w moją stronę. Uśmiechnęła się do mnie bezbarwnie, ale ja wiedziałam o czym myśli. Trafiłam do Slytherinu, ze mną musiało być coś nie tak. Dlaczego Tiara to zrobiła? - pomyślałam. - Nie tego chciałam! Ona musiała o tym wiedzieć. Jakoś to wyczuć! 
Jęknęłam w duchu i spojrzałam na blondyna, który zajął miejsce tuż obok mnie. Chłopak z dumą spoglądał na barwy flagi ślizgonów. Był zadowolony z przydziału. Ciekawe dlaczego.. Zerknęłam na niego po raz kolejny. Dopiero po chwili spostrzegłam, że to ten sam blondyn, który jeszcze niedawno sprzeczał się z tym tam, co również miał szczęście i trafił do gryfonów. Zauważył, że się mu przyglądam. Ostatni raz spojrzałam w jego głębokie, jasne oczy i speszona odwróciłam wzrok. Chłopak przyglądał mi się przez chwilę, po czym wyciągnął rękę w moją stronę i powiedział:
- Draco Malfoy. - uśmiechnęłam się nieznacznie i ścisnęłam jego dłoń. 
- Jocelyn. Jocelyn Walker.

- Jocelyn.. Joy.. Jocelyn! - usłyszałam głos Harry'ego. Oczy miałam zamglone, byłam bliska płaczu. Zerknęłam na niego pytająco, udając że ziewam i wcale, ale to wcale nie zbiera mi się na łzy.
- Słucham? - jęknęłam przecierając oczy, by wyszło bardziej wiarygodnie. 
- Wysiadamy. - zaśmiał się Ron, który ani trochę nie uwierzył w moje małe przedstawienie. Hermiona złapała mnie pod rękę i razem wymaszerowałyśmy z pociągu. 
Spojrzałam w stronę wielkiego zamku. Przez wszystkich nazywanego Hogwartem, przeze mnie - domem. Na mojej twarzy zagościł pierwszy od dawna, prawdziwy uśmiech. Patrząc na to miejsce po dłuższej nieobecności zawsze myślałam o tym samym: Czy ja śnię? Nie raz i nie dwa zdarzało się, że nie mogłam uwierzyć w to, jak wielką szczęściarą jestem. Pomimo wielu wewnętrznych problemów i kłód rzucanych przez los pod moje nogi.. Oj tak, byłam wielką szczęściarą. Potrafiłam czarować, miałam w sobie magiczną krew.. I to nie byle jaką, jak zawsze mawiała moja matka. 
Szłam, rozmyślając i nie zwracając uwagi na ludzi znajdujących się obok. Gdzieś po drodze, w tłumie, zgubiłam Hermionę, ale nie zwracałam na to uwagi. Porozmawiam z nią później, powiedziałam sobie. Niestety zagapiłam się i potrąciłam jakąś ślizgonkę. Dziewczyna trzymała w ręce jakiś niezidentyfikowany napój, który pod wpływem uderzenia upadł na ziemie rozlewając się na jej buty. Otworzyłam szerzej oczy.
- Jejku, przepraszam! - jęknęłam i spojrzałam na ciemnowłosą. Oczywiście nie mogłam trafić na kogoś gorszego.. - Albo i nie? -zaśmiałam się ironicznie widząc minę Parkinson. - Może twoje przyjaciółki ci z tym pomogą. W końcu i tak na co dzień liżą ci buty. - uśmiechnęłam się drwiąco do Greengrass i odwróciłam się w swoją stronę. 
- Jeszcze tego pożałujesz! - krzyknęła za mną. Zbyłam ją olewczym machnięciem ręki i rozejrzałam się dookoła. Zastanawiałam się ile osób widziało ten incydent i czy nie widział tego czasem jakiś kapuś. W Slytherinie było kilka osób, które nie mogły się obejść bez donoszenia na innych. Z ulgą stwierdziłam, że widziała to tylko jedna osoba. 
Spojrzałam Malfoy'owi w oczy zadając mu nieme pytanie: Nic nie widziałeś? 
Puścił mi oczko w odpowiedzi, po czym powrócił, jak mi się zdawało, do szukania Zabiniego. 
~*~
Może i zaczynam się powtarzać, ale.. Dzięki, dzięki, dzięki! No wiecie, za to, że jesteście. Jak pisałam pod poprzednim rozdziałem, wcześniejsze opowiadania nie były zbyt popularne, więc na prawdę się cieszę, że to ma trochę więcej czytelników. 
Dzięki za komentarze, cieszę się, że wyrażacie w nich swoje opinie. Szczere komentarze, to dobre komentarze, nieprawdaż? 
Tak na marginesie, dodałam ostatnio nowy dział w Księdze zaklęć. Mianowicie "W skrócie", czyli opis całego opowiadania plus kilka dodatkowych wiadomości co do rozdziałów. 
A jak się podoba nowy szablon? Ciężko nad nim pracowałam, mam nadzieję, że efekt jest jako taki. 
Kilka osób narzekało na czcionkę, jej wielkość i tak dalej. Kurcze starałam się zmienić ją w poprzednich, ale Onet mi nie pozwolił. Wybaczcie, ale jak tylko będzie dało się to naprawić - to tak zrobię. :) 

Dozobaczenia wkrótce,

2 komentarze:

  1. na takie cosik wpadłam :)
    Podobało mi się przywołanie dnia, w którym przydzielali do poszczególnych domów. Fajnie zrobiłaś, że przedstawiłaś TĘ scenę, tak, jak Rowling. Dobrze pamiętam jak Harry i Draco pierwszy raz się spotkali. I świetny pomysł, żeby to wykorzystać do opowiadania! ^^
    Bienda ta Joy. Tak naprawdę jest całokowicie sama w Hogwardzie. Przecież Ron, Hermiona i Harry nie przesiadują z nią cały czas. Mieszkają w innych dormitoriach. O ile oni mogą się spotkać w tym takim saloniku ( jeśli mogą! ), to ona niestety nie da rady się tam stawić. Nie wymknie się w nocy tylko po to, żeby do nich pójść.
    I dostała się do Domu, którego za nic nie chciała być członkiem. Tiara powinna była jednak wziąć to pod uwagę. Skoro dziewczyna JEST uczuciowa, to dlaczego akurat Slytherin? Akurat Slytherin kojarzy mi się tylko z wrednymi, zapatrzonymi w siebie cymbałami, z Draco- najgorszym z nich wszystkich- na czele.

    OdpowiedzUsuń
  2. Urwało mi początek!

    Naprzeciwko, naprawdę, poza tym, domu razem. Tak, wiem. Nie Twoje błędy, tylko onet rozkleił. Już raz na takie cosik wpadłam :) *

    OdpowiedzUsuń